sobota, 22 listopada 2014

Pierwsze wrażenia

Po wyjściu z lotniska poczuliśmy, że powietrze pachnie inaczej - przesycone zapachem przypraw i kadzideł, wydaje się cięższe niż w Europie. Mimo tego nie dusi; raczej wabi i przyciąga. Oszałamia i wodzi na manowce. Wszystko tutaj jest inne, więc warto zbłądzić.

Każdy proponuje pomoc. Niestety nie wiemy, że to gra, "zgaduj zgadula, w której ręce złota kula" - bez kulki. Szybko się jednak uczymy. Po kilku dniach wiemy, że pytając o drogę, trzeba iść w przeciwną do wskazanej... taka gra... denerwują się, bo poznaliśmy zasady.

Jedzenie smakuje bardziej. Pierożki sprzedawane na ulicy są najlepsze. Facet robi je na chodniku. Z całą pewnością bakterie, wirusy i cholera wie co jeszcze harcują po farszu. Ale przecież to jest gotowane na parze. Niewiele nam grozi. Jemy - nic nam nie dolega.
Powiedziałem do Martina. "Jak się wyjeżdża na dwa tygodnie, można nie jeść - wziąć prowiant. Na dłużej to niemożliwe. Będziemy więc jeść wszystko z rozsądkiem. Reszta będzie zależna od naszego losu". Przestaliśmy psuć sobie życie dylematami.

Hotel wybraliśmy najtańszy. Taki chcieliśmy. Musieliśmy się umeblować. Myjemy się w zimnej wodzie, przeganiając komary przed prysznicem. Inne robaki zostawiamy w spokoju - nic nam nie zrobią. Pierzemy ręcznie. Sprzątamy sami...
Mamy w tym wszystkim jakąś dziką satysfakcję. Wróciliśmy do czegoś, co utraciliśmy. Powoli przestajemy żyć wirtualnie, poznajemy ludzi i siebie od nowa. Rozmawiamy i znów zaczynamy być razem Tak naprawdę.