piątek, 30 stycznia 2015

Wakacje - dzień 73 i 74.

Wróciliśmy do Gangtoku zmęczeni. Zmiany temperatury i ciśnienia osłabiły nas do tego stopnia, że trudno nam się skoncentrować. Obaj mamy problemy z zaśnięciem, a gdy zapadniemy w drzemkę, trwa ona krótko, nie dając wypoczynku. Ja dodatkowo straciłem apetyt i chyba wiem, co czuja kobiety w ciąży, bo mam poranne mdłości. Marcin zaś ma silne zawroty głowy. Wszystkie te symptomy są typowe - oznaczają chorobę wysokościową. Dopóki nie pojawiają się omdlenia, jest w porządku. Trzeba dużo pić, bo liczba erytrocytów z powodu zmniejszonej ilości tlenu w powietrzu, zwiększa się i krew gęstnieje. 

Wczoraj byliśmy w Rumteku. Pojechaliśmy tam na zaproszenie Norbu La. Zeszliśmy na targ, obok którego czekają jeepy. Sikkim nie ma publicznego transportu, dlatego przemieszczanie się, jest drogie. Za przejazd w upchanym do granic możliwości aucie ze stolicy do oddalonego 25 kilometrów Rumteku, trzeba zapłacić 50 rupii. W drugą stronę jest zazwyczaj drożej, bo po południu mało ludzi wybiera się do Gangtoku - trzeba łapać taksówkę, ewentualnie machać na nadjeżdżające samochody. Za taką podróż płaci się stówkę od głowy.
Pod drzwiami gompy w Rumteku.

Norbu La jak zwykle pracował. Gdy nas zobaczył, ucieszył się i zaprosił do kuchni na dole. Jego uczennica Annuka z Finlandii zrobiła nam kawy i przysiadła na stołku, żeby posłuchać rozmowy, a w zasadzie wykładu Mistrza.
- Jestem waszym nauczycielem - powiedział - dzisiaj ja, jutro ktoś inny. Musicie zapamiętać te nauki i rozprzestrzeniać je w świecie. To bardzo ważne. Bardzo zdziwiło mnie to zdanie, słuchałem więc jak urzeczony. 

Rozmawialiśmy między innymi o phowa, czyli o praktyce świadomego umierania. W Europie uważa się, że sama praktyka i pozytywny, widoczny znak po niej wystarczają, by po śmierci udać się do czystej krainy zwanej Dewachien.
- To trochę śmieszne - powiedział rozbawiony Nauczyciel - taka wiara nie jest dobra dla nikogo i nic pozytywnego nie daje. Owszem praktyka jest bardzo ważna, niemniej to nic innego jak wiza. Nawet z ważną wizą jednak nie wpuszczą kryminalisty, przemytnika lub kogoś, kto z różnych innych powodów jest na czarnej liście. Jeśli nie będziecie praktykowali, lub rozwijali się na drodze, samo phowa w niczym wam nie pomoże. Będzie to zmarnowana wiza. Stracony czas, bo przecież kiedyś umrzecie i takie życie może się nie powtórzyć.

- Ganianie za błogosławieństwami, zbieranie inicjacji i inne tego typu czyny też nie są zbyt właściwe, bo mało dają, jeśli w ogóle cokolwiek. Teraz Nauczyciele nie mają czasu, taka rozmowa jak nasza w tej chwili jest rzadkością. Dlatego pamiętajcie. To czego się w tej chwili ode mnie nauczycie, zachowajcie w sercu i praktykujcie. Nie robicie tego dla mnie, dla partnera, rodziców, czy dzieci. Rozwijacie się zawsze dla siebie, bo ty wy w końcu osiągniecie oświecenie i staniecie się Buddą. Nie szukajcie niczego na zewnątrz, bo nigdy niczego nie znajdziecie. Wszystko już jest - w was samych - musicie to tylko zobaczyć.

Takiego rodzaju Nauki wygłaszał Norbu La w swojej kuchni, a my ściskając kubki z zimną już kawą, mało się odzywaliśmy. W końcu Marcin zapytał o coś, co bardzo nas interesowało. Pamiętacie? Pisałem o kontrowersjach z Karmapą i o rozłamie w Sandze (czyli w buddyjskiej wspólnocie). Podczas tych wszystkich utarczek zaginęła Czarna Korona - najważniejszy artefakt buddyjski. Wiele razy pytaliśmy o nią Lamę Ole Nydahla, za każdym razem jednak opowiadał, że nic nie wie. Tym większa była więc nasza radość, gdy nasz Mistrz powiedział spokojnie:
- Czarna Korona jest w Rumteku. Podczas ostatniej inwentaryzacji okazało się, że jest tam, gdzie powinna - ale po chwili dodał - ale po co napalacie się na przedmioty? Korona jest zawsze z Karmapą. To co leży w klasztorze, to tylko replika.Zgodnie z wyrokiem sądu cały klasztor w końcu wrócił do nas. 
- To dlaczego wszędzie są zdjęcia tego drugiego? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Ponieważ Karmapa nie chce niczego forsować. Podczas tych wszystkich lat, kiedy druga strona okupowała Rumtek Monastery, działo się wiele złych rzeczy. Po co więc miały by się dziać znowu? Świątynia jest nasza i będzie. Teraz to kwestia czasu - tutaj nie ma wrogów, tylko niewiedza i pomieszanie. Wszystko jest tym samym umysłem i ma tą samą esencję.

Wróciliśmy taksówką, do której co chwila dosiadali się pasażerowie. Zapłaciliśmy 200 rupii i poszliśmy na obiad, przed którym dostaliśmy przystawkę złożona jak zwykle z limonki, cebuli i szalenie ostrej papryczki. Nigdy w życiu nie jedliśmy tyle surowej cebuli. Cztery główki dziennie do nasze minimum. Z drugiej strony, nie potrafię wyobrazić sobie posiłku bez tego warzywa. Cebulki zjadamy tak, jak kiedyś jabłka. Dzisiaj po śniadaniu obrałem trzy średnie i chrupiąc je zacząłem pracować.

A wczoraj wieczorem, razem z Markusem, poszliśmy do klubu karaoke na piwo. Wszyscy jednak byliśmy mocno zmęczeni, więc na jednej butelce się skończyło. Spać jednak nie mogliśmy.

Dzisiaj rano zrobiłem duże pranie i posegregowałem rzeczy, odrzucając te, których nie będę potrzebował. Zostawimy sobie po jednej ciepłej bluzie, wszystkie inne zimowe rzeczy wylądują w koszu. W poniedziałek opuszczamy Sikkim i wracamy do Delhi, gdzie zatrzymamy się przez kilka dni. Mieliśmy w planach popracować charytatywnie, jednak odpowiedzi jakie dostaliśmy od tak zwanych hostów, zniechęciły nas do takiej działalności. W Indiach, gdy chce się pomóc, trzeba za to najczęściej płacić. Za 6 godzin pracy, pracownik płaci 5 dolarów za dzień. Najczęściej haruje jak wół i klepie nadgodziny. Kompletnie bez sensu. Nie skorzystamy.

Jest późny wieczór. Zjedliśmy kolację: sałatkę z pomidorów, zielonej papryki i cebuli, do chleba z owczym serem. A na deser sikkimskie faworki. Pyszne - takie jak polskie :)
Sikkimskie faworki.

Nie wiemy, co dalej. Póki co potrzebujemy trochę więcej ciepła. Tak więc jedziemy na południe. Jak najbliżej równika.