piątek, 28 listopada 2014

Wakacje - dzień jedenasty

W Indiach panuje straszna bieda. To stwierdzenie nie jest prawdziwe, nie będąc jednocześnie kłamstwem. Bliższe prawdy jest zdanie - w Indiach jest wiele klas społecznych, a pomiędzy nimi istnieją przepaści, których nie da się przeskoczyć - to właśnie zauważamy każdego dnia.

Służący w naszym tanim hotelu jest 13-letnim chłopcem. Zajmuje się wszystkim: pomaga przy praniu, gotowaniu i wszystkich pracach matrony. Dodatkowo sprząta, zmywa, chodzi na zakupy... codziennie, przez 14-16 godzin, bez żadnego dnia przerwy. Jest jednak szczęśliwy. Mógłby żyć na ulicy, a tak ma łóżko (bez dachu nad głową, bo śpi na dziedzińcu) i wyżywienie. Jemu - sierocie z najniższej klasy społecznej udało się zdobyć pracę. 

Wiele dzieci nie ma takiego szczęścia. Wczoraj widzieliśmy dziewczynkę. Jej twarz utkwiła mi w pamięci, bo była piękna. Naprawdę! Klasyczne rysy, zielonkawe oczy i dość jasne, popielate długie włosy. Stała na ulicy i patrzyła na mnie wielkimi, smutnymi oczyma... to było okropne. Pomyślałem, że jest owocem jednej nocy - Hinduski i jakiegoś przystojnego turysty, który przyjechał się zabawić do Indii na kilka tygodni. Nie wyglądała jak reszta dzieci. Niestety skończy jak one - nie ma takiej mocy, która mógłby odmienić jej los. Hindusi nazywają to karmą...

Opieka społeczna tutaj nie istnieje. Długie życie nie jest tutaj często błogosławieństwem. Starcy błąkają się po ulicach i proszą o jałmużnę. Jest ich zbyt dużo - tak jak kalek, dzieci, psów - aby móc im pomóc. Jednocześnie prawie nikt nie chodzi głodny. Sklepikarze, właściciele jadłodajni i ludzie, którym powodzi się nieco lepiej, częstują ich jedzeniem. Wiara w karmę i prawo przyczyny i skutku robi swoje - nikt nie chce doświadczyć ich losu, dlatego trochę ze strachu, większość popełnia dobre uczynki.

Mama (właścicielka hotelu) co kilka dni gotuje ogromny kocioł jedzenia dla biednych. Pomagają jej w tym trzy kobiety, kucharz i Toto - hotelowy służący (na facebooku dodaliśmy film dokumentujący to zdarzenie). 

Piekarze zostawiają kilka chlebów dla biednych. Większość mieszkańców Pahar Ganj - dzielnicy w której mieszkamy - dokarmia psy, szczury i myszy. Tutaj nikt nie bije i nie przepędza zwierząt. Wszyscy żyją razem i klepią swoją karmę. A my jesteśmy turystami - skoro powodzi nam się lepiej, płacimy za wszystko podwójnie. I tak to w Indiach wygląda.

Byliśmy dzisiaj w świątyni sikhijskiej Bangla Sahib. Budowla przepiękna - wnętrze całe ze złota. Trzeba było zdjąć buty i skarpetki, włożyć czerwoną chustę na głowę, obmyć ręce i stanąć w kolejce po parszad - poświęcony pokarm. Strawy uniknąłem (Marcin w ogóle zrezygnował, jak zobaczył całe to rozbieranie) i wystrojony wszedłem do złotego pomieszczenia. Na dywanach siedzieli ludzie i modlili się - każdy na swój sposób. Na złotym tronie siedział starszy człowiek, przed którym wszyscy bili pokłony, po jego lewej stronie siedział mężczyzn w turbanie i najprawdopodobniej recytował świętą księgę. Udało mi się zrobić tylko jedno zdjęcie...

Po stolicy Indii jeżdżą najdroższe samochody. Ludzie mieszkają w pałacach i mają wszystko, czego można zapragnąć. Istnieje tutaj także coraz liczniejsza klasa średnia. Większość ludzi pracuje. Handel kwitnie jak nigdzie indziej i wszystko jakoś się kręci. Ogólnie ludzie mają się dobrze - przynajmniej w stolicy. Knajpy, kawiarnie i sklepy są zapełnione klientami, nigdzie na świecie nie widzieliśmy też tylu zajętych taksówek. A jednak ludzie umierają tutaj na ulicach. Indie to kraj wszystkich barw...

U nas już późny wieczór. Właśnie zaparzam herbatę i gotuję wodę, by przelać wrzątkiem owoce. Dzisiaj kupiłem mandarynki, jabłka i banany - wszystkie rosnące na drzewach są bezpieczne, niemniej trzeba je myć dokładnie. Nabyliśmy też odstraszacz na komary, bo zmieniliśmy pokój na większy - niestety ma więcej szpar. Odstraszacz więc być musi.

Dobranoc.