O dwudziestej pierwszej zachciało nam się herbaty. Oczywiście skończyła się i musiałem biec do sklepu, żeby zdążyć przed zamknięciem. Pies zdziwiony moim szybkim krokiem zaczął ujadać jak szalony - w Bodh Gaya życie toczy się powoli i nikt nie biega - z tego wszystkiego potknąłem się i cudem uniknąłem wpadnięcia do rowu ze ściekami. Sytuacja ta uruchomiła wiele myśli, które doprowadziły mnie do histerycznego śmiechu, tak że mijający mnie ludzie z całą pewnością pomyśleli, że jestem szalony.
Zaśmiewałem się w duchu i na zewnątrz, wydając dźwięki podobne do kwiczenia. W końcu pozwoliłem sobie na głośne "ha ha ha" i trochę mi ulżyło. Bo przecież to wszystko jest takie zabawne... zaraz po przyjeździe coś chrupnęło mi w kolanie tak, że ledwo chodziłem. Musiałem kupić opaskę - jeszcze w sklepie zdejmowałem spodnie żeby ją założyć wzbudzając niezdrowe zainteresowanie. Sprzedawcy i klienci otoczyli mnie obserwując moje poczynania. W końc ból ustąpił - pojechaliśmy do Varanasi. W pociągu mnie przewiało tak, że chodziłem zgięty w pół, stękając jak staruszek; nawet butów zawiązać nie mogłem. Marcin maściami mnie smarował, aż dostałem odparzeń i musiałem wcierać balsam. A potem razem z nowymi znajomymi dostaliśmy sraczki stulecia, latałem do ubikacji jak szalony. Wyżarłem wszystkie węgle i inne tabletki - przeszło. Powiedziałem "dość" i kupiłem garnek za majątek jak na indyjskie warunki. No i uszko się urwało, poparzyło mnie i teraz wcieram sobie balsamy. Wymieniliśmy garnek. Kupiliśmy warzyw, owoców i nagotowaliśmy zdrowych potraw. No i tak nas rozdęło, że czujemy się jak wieloryby a pierdzenie mamy takie, że gdyby nie ogólny zapach Indii, wyrzuciliby nas z hotelu. Cóż za urocze chwile - co jedna to lepsza. Herbata to dobry pomysł :)
Pyszne ciasto pomarańczowe i całkiem niezła kawa w nowej knajpce. |
Wracając do poranka... nie było mgły. Słońce i upał trwał od rana. Włączyłem sobie radio Zet i słuchałem polskich kawałków, których nie znam. Pogadałem z mamą i zmieniłem stację na Capital FM. W wiadomościach mówili, że w naszej dzielnicy są korki, że zimno, że przygotowują się do sylwestra... zrobiło mi się tak jakoś tęskno... nostalgicznie... Poszedłbym na piwo ze znajomymi i zjadł sushi. A potem tu wrócił, bo jeszcze nie nasyciłem się Indiami - to była krótka chwila, która dość szybko minęła.
Poszliśmy na spacer. Marcin odkrył nową kawiarnię. Znajduje się przy bagnisku, na środku którego tonie samochód osobowy. Urocza sceneria. Ale taras niczego sobie, a ciasto rewelacyjne. Wkładając każdy kolejny kęs do us czułem jak odzyskuję siłę i dobry humor. Kawa smakowała zwyczajnie, ale z tym doskonałym deserem była "niebem w gębie".
Muzeum Archeologiczne w Bodh Gaya - z boku. |
Jedna z kilkunastu, antycznych figurek buddy z okresu średniowiecza. |
Na "ławeczce" przed muzeum. |
Wieczorny rarytas. |
A teraz zajadamy się pysznościami, Kot czyta coś na telefonie, ja pisze notkę. I jest super. Mogę nawet stwierdzić, że nie musi być lepiej.
Dobrej nocy!