wtorek, 30 grudnia 2014

Wakacje - dzień 42 i 43

Ostatnie dwa dni spędziliśmy: medytując, chodząc wokół stupy i zajadając się smakołykami na przemian. Dużo też dyskutowaliśmy. Wydarzyło się naprawdę wiele, trudno jednak o tym pisać na blogu, bo najważniejsze sprawy dokonały się w naszych "sercach". Napiszę tylko, że ostatnio dręczyła nas (bardziej mnie) niepewność, związana z głębokim zaufaniem do Nauczycieli i niektórych zdarzeń, które miały miejsce w historii buddyzmu.
Wiele lat temu, ale za naszego życia, nastąpił poważny rozłam w Sandze. Gdy świadomie "przeszliśmy na buddyzm", reszta rzeczy wydarzyła się sama. O skandalu i rozłamie czytałem w książkach, lub słuchałem opowieści bardziej doświadczonych kolegów. Wielu z nich przesadzało i to właśnie spowodowało, że w moich snach, a potem i na jawie zagościła niepewność. Więcej napiszę w książce, która ukaże się w przyszłym roku - blog nie jest dobrym miejscem na rozliczanie się ze swoich głębokich, emocjonalnych doznań.
Najważniejsze jest to, że poczułem "to" o czym słyszałem. Niepewność ustąpiła światłu - tak najlepiej to w skrócie mogę opisać. Marcin miał tak samo. A dzisiaj w nocy, przyśnił mi się XVI Karmapa - kazał mi pisać wypracowanie. Pamiętam, że byłem bardzo szczęśliwy. Potem, w drugim śnie długo rozmawiałem z moim Nauczycielem - Ole Nydhalem. W końcu przyśnił mi się XVII Karpama - Thaje Dordże, którego spotkaliśmy "na żywo", kilka dni temu. Ach! I jeszcze śnił mi się Norbu La. Kazał mi malować thankę - to było bardzo głębokim doznaniem. Te sny rzuciły wiele światła w dawno nie odkurzane zakamarki mojego umysłu.

Wróćmy jednak na planetę Ziemia. Choć muszę powiedzieć, że gdy otwieram oczy po medytacji i widzę Mahabodi Temple, palmy, statuetki buddów i setki mnichów, zastanawiam się, czy to aby nie Dewachien (jedna z czystych krain do których umysł ma szansę trafić po śmierci). Na ziemię! Na ziemię...
odkryliśmy dobrą restaurację. Mają doskonałe ciasta. Pisałem już o tym, ale nie wspominałem, że mają świetne łazanki i pierogi z ziemniakami i serem. I naany - rodzaj chleba - są pyszne.
Łazanki z warzywami i tofu oraz naan ( w koszyku).
Naszą dietę uzupełniamy owocami z targu. Naczytaliśmy się o różnych chorobach "przenoszonych drogą owocową", odrzuciliśmy panikę, wybraliśmy drogę środka i zjadamy wszystko to, co rośnie na drzewie: banany, jabłka, mandarynki, pomarańcze i inne egzotyczne owoce, których nazw jeszcze nie znam. Strach ma wielkie oczy i zdecydowanie nie pomaga w życiu. Jeszcze większym wrogiem ludzkości jest niewiedza. Generalnie ludzie zbyt często panikują :)
Nasze kwaśne bananki - prosto z drzewa.
I w końcu spróbowałem tsampy - gruboziarnistej mąki z prażonego jęczmienia z mlekiem i miodem. Tsampa jest podstawowym pożywieniem Tybetańczyków. Potrawę przyrządza się na wiele sposobów: robi się z niej placki, kulki lub "zupki", zalewając herbatą z masłem i solą. Nie byłem aż tak odważny i wybrałem słodki wariant. Pycha! Pycha! Pycha! Będę ją jadł na śniadanie, zamiast owsianki i sucharków z dżemem.
Podczas kolacji zacząłem czytać książkę Nissoki - "Bodh Gaya its significance in the 21st century" (Windhorse Publication, Cambridge, ISBN 978-1-909314-07-8). Pochłonęła mnie na długo, przede wszystkim dlatego, że nie mam czego ostatnio czytać. Spodobało mi się wiele myśli, jakimi podzielił się z czytelnikiem. Dzisiaj myślałem o mnichach. Tutaj wielu z nich staje się "duchownym" w wieku dziecięcym, nie mając żadnego wyboru. Niektórzy chłopcy w czerwonych szatach w ogóle nie są zainteresowani Dharmą. Nie każdy mnich jest Lamą. Trzeba o tym pamiętać, oceniając buddyzm z boku.
Kilkuletni mnisi śpiewający mantrę "Om mani peme hung" pod świątynią.

Czasy się zmieniają. Ja na przykład zdziwiłem się widokiem mnichów - turystów. Ale znowu z książki dowiedziałem się, że "chłopaki" podróżują za darmo. Za datki, które otrzymują, kupują sobie iPhone'y i inne elektroniczne gadżety, o których posiadanie ich nie podejrzewałem. Przestał mnie ju dziwić widok mnicha wysyłającego swoje "selfie" na facebooka, czasami podczas medytacji. Nie oceniam tego negatywnie - po prostu byłem zdziwiony. Kota to raczej śmieszy. Ja chyba jestem bardziej purytański.
Mnisi - turyści.
Żeby być buddystą, nie trzeba być mnichem. Budda przyjmował ślubowania od dorosłych osób. Wysyłanie synów do klasztoru, kłóci się z tym, co czuję. Inna sprawą są jednostki szczególnie drogocenne, tak zwani rinpocze. Po śmierci szczególnych Nauczycieli, poszukuje się ich inkarnacji. Najczęściej zostawiają Oni listy z instrukcjami, muszą też przejść serię trudnych testów. Polecam film "Kundun" Martina Scorsese. Powinien spodobać się każdemu.
Budowa tronu.
Rinpocze zachowują się zupełnie inaczej od reszty. Są zrównoważeni, mają niezwykłe oczy i od dziecka zdają sobie sprawę kim są. Czytałem o takich rzeczach dawno temu i nie do końca w to wierzyłem. Ale przekonałem się na własne oczy - to rzeczywiście widać. Z kilkoma Lamami Rinpocze, spotkaliśmy się podczas tegorocznych wakacji. Za każdym razem było to przyjemne, o ile nie niezwykłe doznanie. Jednego razu młodzi rinpocze dosiedli się do nas, do stołu, przy obiedzie. Było śmiesznie. Rozmawialiśmy z nimi zwyczajnie, w końcu zorientowaliśmy się, że siedzimy z kimś szczególnym. Nie mogli zjeść spokojnie obiadu, bo bez przerwy ktoś do nich podchodził, prosząc o błogosławieństwo.
Stan umysłu...
Znów muszę wrócić na ziemię. Przebywanie w Bodh Gaya i długie medytacje uskrzydlają. Świat zupełnie inaczej wygląda. Problemy i zwykłe nużące sprawy, które niczym insekty gryzły nas każdego dnia, rozpuściły się sami z siebie. Trudno opisać rodzaj błogostanu, jaki tutaj odczuwamy. Może powyższe zdjęcie naprowadzi Was na właściwy kierunek.
Lampki maślane.
Idziemy na wieczorną medytację, a później, na pyszne czekoladowe ciastko z bananem.
Wszystkiego Dobrego!