wtorek, 24 lutego 2015

Wakacje - dzień 98 i 99

Dzisiaj byliśmy w kinie na filmie Clinta Eastwooda "Snajper". Świetny film i rewelacyjne kino. I znów muszę napisać, że różnica pomiędzy światem zwyczajnym, a tym odciętym murami od ulic w Indiach, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Zaraz po śniadaniu (na które dostaliśmy ryżowe kuleczki z nadzieniem kokosowo-karmelowym), poszliśmy na prom i popłynęliśmy do Ernakulam. Dzisiejszy upał był nie do zniesienia - z nieba "lał się" istny żar. Zamiast więc pójść na plażę, wsiedliśmy w autobus miejski i pojechaliśmy do centrum, do kompleksu handlowego LuLu Mal
Autobusy miejskie są tutaj pozbawione szyb w oknach i drzwi, a podróż nimi to wyzwanie samo w sobie (zainteresowanym podpowiadamy, że film z tej przejażdżki zamieściliśmy na naszym facebookowym profilu) - ludzie wsiadają i wysiadają chaotycznie, w środku panuje gwar, a pojazdem rzuca na wszystkie strony tak, że łatwo można spaść z siedzenia. Lubimy takie nowości, więc cali szczęśliwi chłonęliśmy każdy moment, niemniej opuściliśmy miejski środek transportu z ulgą, stając przed ogromnym kompleksem handlowym, gdzie każdy centymetr podłogi lśnił czystością a w powietrzu, którego temperatura została obniżona do 20 stopni Celsjusza, unosiła się przyjemna woń owoców cytrusowych. Kupiliśmy bilety i jako, że pozostało nam 40-minut do seansu, poszliśmy do jednej z kilkunastu kawiarni. Wszystko było pyszne, a mus lodowy z kokosem, bananem, masłem orzechowym i mango, o uroczej nazwie "szaleństwo profesora", był po prostu niewiarygodny. Delektowałem się deserem i myślałem o ludziach, dla których 200 rupii, to 2-3 dni ubogiego życia. 
Kot - ssak.
Film świetny. Opowiada prawdziwą historię życia amerykańskiego żołnierza - Chrisa Kyle'a, który zyskał sławę najlepszego snajpera w historii elitarnej jednostki Navy SEALs. Eastwood bez zbędnych ubarwień przedstawił życie człowieka skazanego na bycie współczesnym bohaterem narodowym. Trudno byłoby zrobić to lepiej. Poza tym w główną role wcielił się Bradley Cooper - seksowny amerykański aktor, którego cenię głównie za rolę w filmie "Poradnik pozytywnego myślenia".
Pisząc o kinie, muszę jeszcze dodać, że komfort sal kinowych w Indiach jest dużo wyższy niż w Europie. Klimatyzacja działa bez zarzutu. Jest chłodno, ale nie czuć nawiewu. Odległość między rzędami jest odpowiednia a fotele, oprócz tego, że dopasowują się do kształtu ciała, rozsuwają się tak, że film można oglądać praktycznie na leżąco. 

Wróciliśmy autobusem, w którym zdarzył się mały incydent. Usiedliśmy obok starszej muzułmanki. Zrobiła nam awanturę - oczywiście, niczego nie zrozumieliśmy -  później pojawił się mężczyzna i kazał nam wstawać. Tego było za wiele. Darłem się na niego tak, że usiadł daleko, a niewiasta wstała i zmieniła miejsce. Nie żałuję. Tym razem mój "niewyparzony ryj" napawa mnie dumą.

Wieczorem Sophie - pani domu - przygotowała nam wołowinę z ryżem i surówkę ze świeżych warzyw, następnie ciapati z nadzieniem groszkowym. Jedliśmy i opowiadaliśmy o naszym dniu, słuchając również co spotkało gospodarzy. Następnie poszliśmy do XL na piwo, tak jak wczoraj. Ludzi było dużo. Najwięcej Anglików i Francuzów, uciekających przed zimą.

Wczoraj, cały dzień spędziliśmy na rowerach. Pojechaliśmy do Cherai Beach, na której przez chwilę opalaliśmy się n kocu. Był przypływ i wiał tak silny wiatr, że nie mogliśmy jechać po plaży. O budowaniu zamków też nie było mowy, więc po prostu leżeliśmy. 
W drodze powrotnej odkryliśmy wielkie parasole, częściowo zniszczone wiatrem i kolejną bezludną plażę, na którą niebawem pojedziemy. Uwielbiam pustkowia.
W półcieniu parasola plażowego.