Czasami pisanie bloga jest kulą u nogi - szczególnie wtedy, gdy dużo się wydarza i nie ma czasu na pisanie. Obiecałem jednak kilku szczególnym osobom, że pamiętnik pisać będę regularnie, poza tym grzechem byłoby nie dzielić się tyloma pięknymi rzeczami z innymi - siadam więc i piszę.
W sobotę Marcin pokazał mi na mapie madraskie zoo. Wsiedliśmy w autobus, potem w pociąg i po ponad godzinnej przejażdżce dotarliśmy do miejscowości, z której udaliśmy się na pieszo do celu. Szczerze mówiąc modliłem się w duchu, żeby zwierzyniec był warty takiego poświęcenia, usytuowany jest bowiem w miejscu wyjątkowo nieturystycznym.
Pierwszą miłą niespodzianką była cena: 30 rupii, bez względu na kolor skóry. Hindusi zdobyli już moją nieprzychylność, dzięki dyskryminacji białych, którym każą za wszystko płacić potrójnie - dlatego jednakową cenę dla wszystkich bez wyjątku, przyjąłem z uśmiechem.
Drugą miłą rzeczą była czystość ogrodu i rzeczywiście imponująca kolekcja rzadkich okazów zwierząt. Nie mogłem tylko zaakceptować wielkości niektórych klatek uważając, że są zbyt ciasne.
Najbielszy paw, jakiego kiedykolwiek widzieliśmy. |
Ogród zoologiczny w Madrasie posiada niespotykanie dużą kolekcję ptaków, dodatkowo rzadkich okazów białych zwierząt (paw, niedźwiedź, tygrys). Utworzone w 1855 roku, zajmuje obszar 510 hektarów, co daje możliwość całodziennego spacerowania na świeżym powietrzu.
Młode słonie na wybiegu. |
Duże zwierzęta mają obszerne terytoria i są dobrze traktowane. Zwiedzający w określonych godzinach mogą obserwować, ze specjalnie przygotowanych miejsc, kąpiele słoni lub karmienie zwierząt. Za dodatkową opłatą dyrekcja zoo organizuje "safari", gdzie z zamkniętych szczelnie pojazdów, z bardzo bliskiej odległości, można obserwować lwy. Z ostatniej "atrakcji specjalnej" nie skorzystaliśmy. Natomiast z prawdziwym zachwytem przyglądaliśmy się z "galerii widokowej" na tańce godowe strusi. Muszę przyznać, że wyglądało to imponująco.
Przyłapane na zalotach. |
W drodze powrotnej staliśmy przez godzinę w kolejce elektrycznej. Hindusi zachowywali się jak zwykle, co dla zachodniego turysty może być szokujące - mają bowiem w zwyczaju wsiadać do pojazdów przed tym, jak inni z niego wysiądą. Na każdej stacji robi się wielkie zamieszanie, wszyscy się kłócą, śmieją i uderzają łokciami. Następnie mężczyźni pchają się jak najbliżej wyjścia; niektórzy jadą wręcz na zewnątrz, trzymając się futryn, albo krat w oknach. Być może jest to próba odwagi - tego nie wiem. W każdym razie każdy leży na każdym i nikomu to nie przeszkadza; myślę, że oni po prostu lubią dotyk - ich strefa intymna i potrzeba samotności jest niewspółmiernie mniejsza od naszej.
Ostra jazda bez trzymanki (prawie). |
Niedzielę spędziliśmy na plaży. Chcieliśmy zwiedzić ogrody słynnego na cały świat Towarzystwa Teozoficznego, jednak zastaliśmy zamknięte wrota. Markotny strażnik poinformował nas, że w niedzielę nie wpuszczają nikogo. Dzięki temu odkryliśmy dzielnicę slumsów, w których bieda uderzała w oczy tak jak smród w nozdrza. Na murach wymalowane były sierp i młot - znany nam, Polakom symbol. Na wielu domach wisiały dodatkowo podobizny Lenina, Stalina, Marksa i Engelsa. Poświęcę temu osobny wpis, bo bardzo mnie to zainteresowało. Muszę tylko porozmawiać z ludźmi.
Wodolot. |
Wracając do znanych nam plaż brzegiem morza natrafiliśmy na małą przeszkodę - małą, brudną, wpadającą do Zatoki Bengalskiej rzekę. Staliśmy tak nad nią, zastanawiając się jakie choroby skóry ryzykujemy. Nie chciało nam się jednak wracać - przeszliśmy wodę szybko, a później długo brodziliśmy w słonej wodzie, żeby zmyła nasze obawy.
Wieczorem trafiliśmy do włoskiej, całkiem przyjemnej knajpki. Kupiliśmy makaron w sosie beszamel z chili i kukurydzą oraz czosnkowe chlebki ze szpinakiem i dodatkami. Jedynym minusem była temperatura wnętrza - nie dało się tam wysiedzieć. Zabraliśmy więc prowiant i poszliśmy do hotelu.
Wieczorem trafiliśmy do włoskiej, całkiem przyjemnej knajpki. Kupiliśmy makaron w sosie beszamel z chili i kukurydzą oraz czosnkowe chlebki ze szpinakiem i dodatkami. Jedynym minusem była temperatura wnętrza - nie dało się tam wysiedzieć. Zabraliśmy więc prowiant i poszliśmy do hotelu.
Indyjska "włosko-meksykańska restauracja". |
Po drodze kupiliśmy jeszcze brandy i tak zaopatrzeni zamknęliśmy się w naszym szczelnym, klimatyzowanym pomieszczeniu.
Chleb czosnkowy i makaron w białym sosie na ostro. |
Zrobiło się nam jakoś sentymentalnie - bardziej mnie. Zacząłem puszczać polskie, stare kawałki, a po kilku głębszych, do pierwszej w nocy odśpiewywałem każdy, wraz z oryginalnym wykonawcą. Marcin słuchał, później zaczął coś czytać i w końcu pozwolił się przytulić Morfeuszowi. Ja jeszcze wykonałem telefon do mamy, złożyłem jej życzenia z okazji Dnia Kobiet i w całkiem dobrym humorze poszedłem spać.
Całkiem smaczne brandy. |
Rano Marcin oznajmił, że zostaje w hotelu, bo ma rozwolnienie. Wściekłem się trochę uważając, że przesadza. Poszedłem na zakupy, kupiłem chleb i masło i zostawiłem zrzędzącego Kota z "biegunkowym prowiantem", sam udając się na teren Towarzystwa Teozoficznego. Jako, że częściowo z wykształcenia, jak przede wszystkim z zamiłowania jestem religioznawcą, założona w XIX-wieku organizacja jest dla mnie "wisienką na torcie".
Towarzystwo teozoficzne zostało założone w Nowym Jorku, między innymi przez rosyjską pisarkę - Helenę Bławatską, w 1875 roku. Podstawową doktryną towarzystwa, było (jest) znalezienie wewnętrznej prawdy we wszystkich religiach, przy jednoczesnym odrzuceniu rytuałów. Teozofowie uważają, że zdolności parapsychiczne mogą być naukowo wyjaśnione i opanowane; ich podstawową dewizą jest hasło: "nie ma religii wyższej nad prawdą".
Towarzystwo teozoficzne zostało założone w Nowym Jorku, między innymi przez rosyjską pisarkę - Helenę Bławatską, w 1875 roku. Podstawową doktryną towarzystwa, było (jest) znalezienie wewnętrznej prawdy we wszystkich religiach, przy jednoczesnym odrzuceniu rytuałów. Teozofowie uważają, że zdolności parapsychiczne mogą być naukowo wyjaśnione i opanowane; ich podstawową dewizą jest hasło: "nie ma religii wyższej nad prawdą".
Kościół Św. Michała i wszystkich aniołów. |
Na terenie Towarzystwa znajduje się niezwykła ilość różnego rodzaju świątyń - niestety zamkniętych i pozbawionych "życia". Pierwszym "eksponatem" na jaki trafiłem był kościół świętego Michała i wszystkich Aniołów. Zamknięty na cztery spusty, wznosił się na suchej polanie, otoczony akacjami. Wspiąłem się na okna i zajrzałem do środka - stało tam kilka ławek, zwróconych w kierunku niewielkiego ołtarza, widocznego na poniższym zdjęciu. Nad portretem Chrystusa żarzyła się lampka.
Wnętrze kościoła. |
Nie niepokojony przez nikogo, poszedłem dalej. Szedłem wąską ścieżką i nagle uzmysłowiłem sobie, że jestem sam - to miła odmiana w Indiach. W zamyśleniu wyszedłem na kolejną polanę, na której wznosiła się niewielkich rozmiarów, doskonale utrzymana - świątynia zaratusztriańska. Zaratusztrianizm jest najstarszą religią objawioną - Bóg objawił się bowiem Zaratustrze na długo przed pojawieniem się na ziemi Chrystusa. Kiedy Jezus głosił swoje nauki, zaratustrianizm był najczęściej wyznawaną religią, która opierała się na trzech filarach: Dobrej Myśli, Dobrym Słowie i Dobrym Uczynku. Zaratustra przekazał światu przesłanie, które w skrócie można podsumować następująco: Pan Mądrości (Bóg) jest stwórcą wszechświata, ale nie jest wszechmocny. Nie stwarza on cierpienia, ani śmierci tylko z nimi walczy i do tej walki zaprasza wszystkich wiernych.
Posiedziałem chwilę na rozgrzanych słońcem schodach i po chwili poszedłem dalej.
Posiedziałem chwilę na rozgrzanych słońcem schodach i po chwili poszedłem dalej.
Świątynia zaratusztriańska. |
Idąc alejkami, zauważyłem setki śpiących nietoperzy, wiszących głową do ziemi oraz zielone papugi, które przeskakiwały z gałęzi na gałąź, głośno przy tym skrzecząc. To chyba wampiry - pomyślałem o śpiących ssakach i dreszcz przeszedł mnie po plecach. Wampiry atakują zwierzęta stałocieplne, głównie w nocy. Ich ataki są rzadko zauważalne, ponieważ są szybkie, ciche a ich ślina zawiera silną substancję znieczulającą. Na szczęście ludzie rzadko są ich ofiarami.
I znów nagle wyszedłem na kolejny budynek - tym razem zamkniętą świątynię sikhijską. Przez dziury w oknach zobaczyłem puste ściany i maleńki ołtarzyk. Byłem nieco zdziwiony, ponieważ świątynie sikhijskie są zazwyczaj bardzo wystawne. Najważniejszą jest Złota Świątynia Sikhów w Amritsarze, aczkolwiek na terenie Indii znajduje się wiele przepięknych i niezwykłych budynków poświęconych temu kultowi. Sikhizm jest mieszanką islamu i hinduizmu - Bóg nie ma żadnego wizerunku, natomiast ma nieskończoną ilość imion. Sikhowie uważają, że nie ma znaczenia jaką religię wyznaje dana jednostka - Bóg jest jeden, niezależnie od imienia, pod którym go rozpoznajemy; sami jednak przestrzegają zasad moralności i ubierają się w charakterystyczny dla siebie sposób. Najważniejszymi punktami ich wewnętrznej etyki są: samodzielne utrzymywanie się z uczciwej pracy, pomoc bliźnim i równość wszystkich wyznawców. Najważniejszym artefaktem jest Pani Księga, którą czyta się każdego dnia, od początku do końca: samodzielnie, bądź grupowo.
I znów nagle wyszedłem na kolejny budynek - tym razem zamkniętą świątynię sikhijską. Przez dziury w oknach zobaczyłem puste ściany i maleńki ołtarzyk. Byłem nieco zdziwiony, ponieważ świątynie sikhijskie są zazwyczaj bardzo wystawne. Najważniejszą jest Złota Świątynia Sikhów w Amritsarze, aczkolwiek na terenie Indii znajduje się wiele przepięknych i niezwykłych budynków poświęconych temu kultowi. Sikhizm jest mieszanką islamu i hinduizmu - Bóg nie ma żadnego wizerunku, natomiast ma nieskończoną ilość imion. Sikhowie uważają, że nie ma znaczenia jaką religię wyznaje dana jednostka - Bóg jest jeden, niezależnie od imienia, pod którym go rozpoznajemy; sami jednak przestrzegają zasad moralności i ubierają się w charakterystyczny dla siebie sposób. Najważniejszymi punktami ich wewnętrznej etyki są: samodzielne utrzymywanie się z uczciwej pracy, pomoc bliźnim i równość wszystkich wyznawców. Najważniejszym artefaktem jest Pani Księga, którą czyta się każdego dnia, od początku do końca: samodzielnie, bądź grupowo.
Świątynia sikhijska. |
Po krótkim odpoczynku, wszedłem w alejki porośnięte gęsto palmami. Zaprowadziły mnie do małej, równie zamkniętej świątyni buddyjskiej - zen. Wzorowo utrzymana, stoi nad sztucznie stworzonym oczkiem wodnym, gęsto porośniętym liśćmi lotosu. Za bajorkiem wznosi się pomnik Bodhidharmy - buddyjskiego mnicha, który w VI-wieku, przeniósł buddyzm zen do Chin.
Przez chwilę siedziałem tam w milczeniu, napawając się zapachem wyschniętych liści i trawy.
Przez chwilę siedziałem tam w milczeniu, napawając się zapachem wyschniętych liści i trawy.
Buddyjska świątynia zen. |
Budynek główny, tak jak sale konferencyjne, również świeciły pustkami. Wszystko jednak lśniło czystością, co w tych warunkach oznacza, że ktoś musi tu codziennie sprzątać.
Budynek główny. Na ścianie fragment napisu "nie ma religii wyższej nad prawdą". |
W drodze powrotnej, wlokąc się pomiędzy obsypanych kokosami palmami, chłonąłem spokój. I mimo, iż nadal uważałem, że Kot przesadził rano, zacząłem się niepokoić i zwyczajnie za nim tęsknić. Przyspieszyłem kroku i...
Jedna z wielu alejek. |
Wszedłem na najdziwniejsze drzewo, a w zasadzie owoce, jakie widziałem w życiu. Po sprawdzeniu dowiedziałem się, że jest to ( w języku polskim) czerpnia gujańska, znana również jako cannonball tree (drzewo kul armatnich).
Owoce czerpni gujańskiej (inaczej: drzewo kul armatnich). |
Roślina pochodzi z Ameryki Południowej i jest sadzona jako drzewo ozdobne, ze względu na niezwykle piękne kwiaty, których nie widziałem na żywo. Owoce natomiast są z wglądu intrygujące, jednak wydzielają nieprzyjemny zapach i nie są zbyt smaczne dla ludzi - niemniej są przysmakiem dla dzikich świń. Kwiaty wykorzystywane są w kulcie religijnym. Liczne pręciki kojarzone są z wężami naga, które chronią środkowy słupek, będący symbolem Śiwy.
Wielkość owocu. |
Wychodząc natknąłem się na budynek Światowej Federacji Młodych Teozofów. Rosnące przed nim drzewo, zupełnie mnie oczarowało.
Budynek Światowej Federacji Młodych Teozofów. |
Wróciłem do pokoju. Marcin zrobił pranie i wcale nie był chory. Widocznie potrzebował dnia dla siebie. Zjedliśmy kolację i teraz każdy z nas, zajmuje się własnymi sprawami.
Miłego wieczoru.