niedziela, 15 marca 2015

Wakacje - dzień 116,117 i 118

Mysore jest jednym z najpiękniejszych i najczystszych indyjskich miast, jakie do tej pory odwiedziliśmy. Mieszka tu około miliona mieszkańców; ludzie są tu gościnni, ceny niskie a ulice i ogrody zadbane. Zaczynamy żałować, że przyjechaliśmy tu tylko na trzy dni, bowiem pobyt - mimo, że rozpoczęty w piątek trzynastego - okazał się wyjątkowo udany.

Dzisiaj udaliśmy się do miejsca, które Marcin odkrył przypadkiem w internecie. Mało znana Świątynia Namdroling, wydawała nam się obiektem niezwykle ciekawym, na żywo jednak przeszła nasze oczekiwania. 
Założona przez Jego Świętobliwość - Pema Norbu Rinpoche - zaraz po tym jak przyjechał z Tybetu do Indii z garstką mnichów, rozrosła się do niebywałych rozmiarów, będąc dzisiaj domem dla pięciu tysięcy duchownych. Byliśmy zachwyceni! Oto nasze pierwsze wrażenia:



Kompleks świątynny jest niezwykle rozbudowany. Przyzwyczajeni do małych i przytulnych budynków ze skrzypiącą od starości podłogą, pojedynczych stup i zgrzytających modlitewnych młynków, czuliśmy się tak jak ludzie z prowincji, którzy po raz pierwszy znaleźli się w Nowym Jorku. Było to jednocześnie podniecające i przerażające.
- To jak buddyjska hurtownia - powiedziałem. Kot tylko przytaknął.
Całość okolona jest murem, na którym umieszczone są podłużne, srebrne młynki modlitewne. W kilku miejscach znajdują się też wielkie młyny, w których poruszenie trzeba włożyć wiele siły. Udało się - z radością wykonywaliśmy wszelkie "religijne ćwiczenia".
Kręcąc modlitewnymi młynami.
Po drodze spotkaliśmy wielu Tybetańczyków, wykonujących różne praktyki religijne - wyglądali tak, jakby się gdzieś bardzo spieszyli - widzieliśmy też młodych mnichów, wylegujących się na trawie, czytających książki pod palmami lub grających w piłkę. Jeden z napastników w szacie, miał na sobie maskę Spidermana... staliśmy i śmialiśmy się głośno.
Spiderman w akcji.
I dalej kręciliśmy młynkami...
Jedna z wielu stup widoczna zza srebrnych młynków.
A później chodziliśmy wokół stup. Ze względu na ich ilość, okrążaliśmy każdą, tylko trzykrotnie.
Rząd stup.
Następnie zwiedzaliśmy kolejne gompy, podziwialiśmy olbrzymie posągi buddów i powtarzaliśmy mantry.
Dziedziniec główny. Złota świątynia widoczna w oddali.
Przebywanie w świętych miejscach powoduje, że każdy atom otaczającej nas przestrzeni wydaje się cudem i błogosławieństwem. Świat upodabnia się do snu i wszystko staje się możliwe. To wspaniałe uczucie! Myślę, że długotrwałe przebywanie w Indiach spowodowało, że wiele się w nas zmieniło. Ja na przykład, nawet gdy się złoszczę, nie odczuwam nienawiści. Marcin - choć nie leży to w jego naturze - częściej się uśmiecha. Obaj złagodnieliśmy i myślę, że jesteśmy bardzo szczęśliwi. Bo to ostatnie nie zależy od wydarzeń, tylko od tego, co mamy w umyśle. Będąc w raju, można czuć przygnębienie - można też umierać w poczuciu szczęścia i spełnienia.
I jeszcze jedno - chyba najważniejsze - myślę, że zaakceptowaliśmy siebie takimi, jacy jesteśmy i zrozumieliśmy, że nie musimy już niczego przed nikim udawać i niczego udowadniać.
Danse macabre - "buddyjskie memento mori".
Późnym wieczorem wróciliśmy do hotelu. Kot ogląda film, a ja pisze notatkę, starając się ignorować wrzaski płynące z ekranu; niestety mimochodem spoglądam na ekran, zawieszając się nad laptopem.

Dwa wcześniejsze dni spędziliśmy na łonie natury, odwiedzając ogród zoologiczny i botaniczne  ogrody. Zoo w Mysore jest ogromne i utrzymane w idealnym porządku. Zwierzęta mają duże terytoria, są czyste i dobrze karmione. To miła odmiana.
Śliczny :)
Zoo w Mysore zostało otworzone dla publiczności w 1902 roku. Wtedy zajmowało znacznie mniejszą powierzchnię. W chwili obecnej, na przestrzeni 64-hektarów, zamieszkuje ponad 1300-zwierząt. Egzotycznych i niezwykle pięknych.
Gaury.
Spędziliśmy tam cały dzień, chłodząc się od czasu do czasu napojami i lodami na patyku, z których najlepsze były pistacjowe z kokosem. Pycha!
Czekoladowe z migdałami, też były dobre :)
Dni płyną tutaj na słodkim lenistwie. Ale chyba takie powinny być wakacje - czyż nie?