wtorek, 17 marca 2015

Wakacje - dzień 119 i 120

Bangalore to trzecie co do wielkości miasto w Indiach, zamieszkane przez blisko 9-milionów ludzi. Zostało założone w XVI-wieku, było częścią sułtanatu Bijapuru - dawnego, muzułmańskiego księstwa. Pod koniec XVIII-wieku, na 90-lat weszło pod panowanie Brytyjczyków, którzy przekazali z kolei władzę - maharadży Mysore. Po II wojnie światowej, stało się integralną częścią Indii.
Miasto położone jest wysoko, bo blisko 900 metrów n.p.m., dzięki czemu panuje tu łagodny klimat przez cały rok. W tej chwili temperatura jest niezmienna i w dzień wynosi plus 28-30 stopni Celsjusza, spadając w nocy do 20. 
Mieszkańcy posługują się językiem kannada, jednak większość zna angielski. Hinduski nie jest tu słyszany - widoczna jest chęć utrzymania odrębności kulturowej. W 2006 roku zmieniono nazwę miejscowości i w lokalnym języku (oficjalna nazwa) brzmi ona Bengaḷūru.

Przyjechaliśmy tu przedwczoraj, drugą klasą osobową z Mysore. Podróż była na tyle krótka, że ledwo zdążyłem napisać krótki felieton. Z łatwością odnaleźliśmy nasz hotel i po zrzuceniu rzeczy ruszyliśmy do centrum, które niestety całe jest w remoncie. Miasto jest jednym z najszybciej rozwijających się aglomeracji na świecie. W przeszłości znane było z licznych, pięknych parków, teraz nazywane jest indyjską Doliną Krzemową - rozkwita tu bowiem przemysł informatyczny i techniczny. Szybko odkryliśmy, że to również miasto rozpusty, gdy raz po raz wchodziliśmy przypadkiem do lokalnych burdeli, wywołując zachwyt na twarzach prostytutek i alfonsów.

Na rozpustę takiego rodzaju nie mięliśmy ochoty, choć okazało się, że dziewczynki i chłopcy oferują dosłownie wszystko, dodatkowo po promocyjnych cenach, haszysz i narkotyki można dostać na każdym rogu, a o inne - tak zwane "podziemne przyjemności" - można zapytać każdego kierowcy, który podwiezie pod wskazany adres z pocałowaniem ręki, nogi lub innej części ciała - bardzo tu wszystko elastyczne.

Poszliśmy do kina, na film o robocie Chappie, który po aktywowaniu "ludzkich odczuć", wpada pod kontrolę kryminalistów. Wychowują go na "cool gangstera" i w "zabawny" sposób napadają na ludzi. Szczerze mówiąc nie widziałem w tym, jak i w następnym - obejrzanym dzisiaj - filmie niczego śmiesznego. Focus z Willem Smithem w roli głównej, pokazuje przygody gangu, z sukcesem okradającego ludzi. Kryminaliści pokazani są w takim świetle, że nie da się ich nie lubić, zaś umiejętności złodziejskie przedstawione są tak, że każdy ma ochotę kraść i być super bohaterem nowych czasów! Straszny jest kierunek w którym zmierza świat - potem dziwimy się, że ludzie robią sobie takie, a nie inne rzeczy.

Nie chciało nam się zwiedzać. Hinduskie świątynie są nudne na dłuższą metę, bo wyglądają tak samo. Dodatkowo turyści z zachodu nie są wpuszczani do pewnych miejsc, co jest irytujące. Dlatego poszliśmy do lokalnych "mordowni" na piwo. W knajpach nie ma tu kobiet - te siedzą w domu - chłopy bawią się w swoim towarzystwie. Jedyne osoby w sukienkach to transwestyci, których w Indiach dużo. Trzecia płeć jest tu zjawiskiem normalnym i tolerowanym.

Kot po kilku piwach - z tyłu "panie", które koniecznie chciały nas poznać.

Musieliśmy więc rozmawiać, odpowiadać na te same pytania, znosić czułe spojrzenia "trzecich" i zwyczajne "męskie" poklepywania. Ale przynajmniej piwo było zimne i dobre - to z "kija" nalewane jest tutaj do dzbanków - wypiliśmy 6-litrów.
Wcześniej byliśmy w Starbucksie na dobrej kawie a kolację zjedliśmy w McDonaldzie, co zdarzyło nam się po raz pierwszy od wielu lat. Jednak chwilowy powrót do bliższej i znanej nam rzeczywistości, dobrze nam zrobił.

Indyjska Ameryka.
Do hotelu wróciliśmy taksówką... Oj tak. Przekroczyliśmy budżet po raz kolejny. Różnice cenowe pomiędzy światem zwyczajnym a tym, zamkniętym za szklanymi drzwiami z klimatyzacją, są ogromne. Za kawę w szklaneczce płaci się 10 rupii, w papierowym kubku z amerykańskiej korporacji - 320 rupii. I tak dalej.

Ale jedno mnie zastanawia i wczoraj o tym rozmawialiśmy. Tu w Indiach, pomijając wioski, ludzie żywią się w restauracjach. Mało kto gotuje. Znaczna większość mieszkańców może pozwolić sobie na kawę i posiłki poza domem. Knajpy są pełne ludzi, w godzinach szczytu czas oczekiwania na posiłek jest długi; czasami trzeba stać w kolejce. Dlaczego w Polsce tak nie jest? Podobno Europa jest bogatsza - przestaję rozumieć to co próbują wmówić nam w mediach.

Jakoś nie widać tu biedy, o której powszechnie się mówi. Owszem w małych miejscowościach i szczególnie w wioskach ludzie żyją w domkach z gliny - nie odbieram jednak tego jako biedy. Ilość głodujących i żebrzących na ulicach jest taka sama jak w Europie. Jeśli Indie wyrobią w sobie inteligencję emocjonalną i bardziej skoncentrują się na potrzebach jednostki, być może będzie tu przyszły raj na ziemi. Wszak "fortuna kołem się toczy" i wszystko się ciągle zmienia.

Serdeczności :)