sobota, 21 marca 2015

Wakacje - dzień 124

Obudziłem się oblany potem. Znowu - pomyślałem, patrząc na wciąż śpiącego Marcina. Oddychał spokojnie, ale tak jak ja, zroszony był mieniącymi się w słońcu kropelkami potu. Temperatura w pokoju musiała przekraczać czterdzieści stopni - wiatrak nie dawał rady ochłodzić wnętrza bardziej.
Wstałem powoli. Kręciło mi się w głowie. Nalałem sobie ciepłej wody do szklanki i wypiłem łapczywie - lepiej - pomyślałem i wszedłem do łazienki; w zasadzie powinienem powiedzieć do sauny. Strużki potu zaczęły spływać po mojej twarzy, plecach, rękach i nogach, zanim zdążyłem odkręcić kran.

Poszliśmy do zoo. Słońce prażyło niemiłosiernie, a samochody dymiły tak, że zaczęliśmy kaszleć. Hałas z ulicy mieszał się ze słodkimi zawodzeniami płynącymi z meczetów - bezustanne "heloł" i "hałarju" z czułymi spojrzeniami - zapach kadzideł z rozgrzanymi ściekami. Po godzinie marszu mieliśmy dość. Wskoczyliśmy do rozklekotanego autobusu i z ulgą wysiedliśmy koło zoologicznego ogrodu.
Różowe pelikany.
Panował tam względny spokój. Arabowie z synami i całkowicie zakryte czernią Arabki oglądali zwierzęta, cicho komentując. Hindusi darli modry jak zwykle, nieudolnie naśladując głosy zwierząt. Staraliśmy się trzymać z daleka od wszystkich - tak jak zwierzęta w klatkach - ignorując to, co wydarzało się wokół nas. I nagle patrząc na różowe pelikany, prawie jednocześnie powiedzieliśmy "wyjeżdżamy stąd"!
Bus męsko - damski.
Nie podoba nam się południowoindyjskie pomieszanie kulturowe. Jest zbyt dalekie od tego, w co wierzymy i czym kierujemy się w życiu. Rozdzielenie płci, podział na klasy i niewiarygodna przepaść pomiędzy bogatymi a biednymi, to tylko wierzchołek góry lodowej. Reszta ukryta jest w niezliczonych niuansach, których nie mamy ochoty poznawać.

Nie chcę być tam, gdzie kobieta jest człowiekiem drugiej kategorii. Kilka razy widzieliśmy niewiasty dźwigające toboły za mężczyzną idącym za rękę z synem, byliśmy świadkami przemocy ulicznej i widzieliśmy jak kobiety dostawały "w ryj z całej siły". Denerwuje nas też to, że autobusy na południu są podzielone na "męskie" i "damskie", że faceci chodzą ze sobą za rękę na piwo a kobiety ukryte są pod kilkoma warstwami materiału. I w końcu, mam dość bycia budzonym przed piątą. Modlitwy puszczane przez głośniki, uniemożliwiają sen.
Jedna z uliczek handlowych w Hyderabad.
Gdy obaj podjęliśmy decyzję o powrocie na północ Indii, którą kochamy, zrobiło nam się lżej na duszy. Wróciliśmy na nogach do hotelu, przechodząc przez dzielnice handlowe, gdzie kupiliśmy owoce. A potem w hotelu z radością anulowaliśmy bilety pociągowe i hotele, w których mieliśmy się zatrzymać w ciągu kilku kolejnych tygodni. W końcu otworzyliśmy butelkę burbona i właśnie ją sączymy, zagryzając arbuzem.
Roztańczeni indyjscy, bogaci chłopcy.
Wracamy do Delhi.